sobota, 20 września 2014

Saut du Doubs czyli zaległości

Pewnej słonecznej soboty wybraliśmy się na wycieczkę do Saut du Doubts, gdyż dostaliśmy cynk o pięknym wodospadzie w tamtej okolicy. Przygotowaliśmy się teoretyczne (info na necie), zaplanowaliśmy rejs statkiem+spacer do wodospadu+zwiedzanie podwodnego młynu. Okazało się, że dojazd do miejsca docelowego nie był dokładnie opisany i trochę nam zajęło, żeby tam trafić. Ale się udało.

Tajemniczy wjazd w kierunku Saut Du Doubts

Na miejscu okazało się, że jest jakiś festyn i dziadek próbował nam wcisnąć bilety promo po 5 franciszków od łebka, wytłumaczyliśmy mu, że my miastowi, na festyn i mordobicie się nie wybieramy, a chcemy tylko zobaczyć wodospady... puścił bez szemrania.
Wsiedliśmy na statek i popłynęliśmy w rejs. Z lewa i z prawa piękne widoczki - prawie jak fiordy w Skandynawii.





KO-wiec miał połączony 'job description' z funkcją kapitana statku. Zabawiaczem był kiepskim, ale dał się dzieciom bryknąć łodzią:) Trochę musiał prostować kurs od czasu do czasu, bo dzieci zamiast patrzeć na trasę, to patrzyły w obiektyw.


Po zejściu na stały ląd, czekał nas spacer do celu podróży, czyli wodospadu. Na zdjęciu nie wygląda okazale, ale wodospad ma prawie 30 metrów.




 A tutaj widok z góry na wodospad.



 Samochody, które stały na brzegu z parasolkami skradzionymi z budek lodowych okazały się być amfibiami, które świetnie pływały po okolicznych akwenach wodnych.
 Prawie jak trabantem przez Nową Hutę.

Autochtoni nie przejawiają zainteresowania zwiedzaniem, jednakże rybką i przepitką nie pogardzą... ciekawe ile się tu zasiedzieli.
W drodze powrotnej na łodzi szerzyła się niczym nie skrępowana głupawka, jak widać na poniższym zdjęciu. Warto wspomnieć, że obok nas siedziała para z podwójnymi bliźniakami (chłopaki w wieku 6 lat, a dziewczyny w wieku 3). Głupio im było foty robić, ale strzeżcie się (tak Psiuniu, to do Was, haha).


Zwiedziliśmy jeszcze podwodne młyny, pod ziemią było 7 stopni, na szczęscie byliśmy przygotowani odzieżowo. Więcej informacji na www.lesmoulins.ch

poniedziałek, 15 września 2014

Neuchatel czyli najblizsza okolica

W weekend 3 tygodnie temu postanowiliśmy zaprzeczyć powodzeniu 'cudze chwalicie, swego nie znacie' i zwiedziliśmy Neuchatel, które w zasadzie mamy na wyciągnięcie ręki. Jedziemy z miejsca zamieszkania - Peseux (czytać Puzu robiąc miękki dziubek, dziwnie ale jak na początku mówiliśmy Pesoks, to nikt nie wiedział o co chodzi) - do centrum 5 minut carem.
W centrum głównym punktem widokowym jest zamek na szczycie wzgórza na który można wyjechać klaustrofobiczną windą. Zamek jest stary i ładny, a widoki z góry cieszą oko. Przy ładnej pogodzie widać Alpy z Mont Blanc. Miasteczko jest klimatyczne, ma małe uliczki, sporo knajpek i mnóstwo zakamarków. Już się jednak boleśnie przekonaliśmy, że w niedzielę wszystko jest zamknięte, a zjeść familijny obiad można tylko w McDonaldzie lub pizzeryji u Turka (Przemek sobie bardzo chwali pizze z Kebabem, ale Asia widziała jak Turek to wszystko przygotowywał i więcej tam nie pójdziemy).
Co nas wprawiło w niemałe osłupienie to 'rzeczka' płynąca wzdłuż głównej ulicy. Poprowadzonym korytem płynie woda źródlanej czystości. Upominaliśmy nasze pociechy, by starali się uniknąć kontaktu w powierzchnią wodną, jednakże w przypadku Kacperka okazało się to oczywiście niemożliwe, poniewał zapragnął zamoczyć swe kończyny dolne od kolan w dół w tej właśnie rzeczce.
Kilka fotek z Neuchatel poniżej

















W tenże weekend w Neuchatel był Buskers Festiwal, czyli zjazd grajków i kapel ulicznych. Nasze dzieci robiły furorę tańcząc krakowiaka do piosenek śpiewanych przez zespół z Żywca. Oprócz tego było kilku akrobatów, klaunów i aktorów ulicznych. Przemkowi najbardziej przypadł do gustu zespół z Madagaskaru.
 A to 'nasza' góra, widok z okna.

Tydzień temu szkoła Zuzi obchodziła 100-lecie istnienia. Z tej okazji zorganizowany był piknik rodzinny. Zuzi klasa odśpiewała hymn Neuchatel.