czwartek, 23 października 2014

PicNic

Po tygodniu ciężkiej harówy w weekend, harówkodawca zapewnił swoim niewolnikom dzień familijnej sielanki, czyli sobotę spędziliśmy na pikniku rodzinnym.
Atrakcji było wiele. Zaczęliśmy od malowania twarzy. Przemek był niepocieszony, bo pani nie chciała mu Batmana na twarzy namalować. Asia też była niepocieszona, chciała Królewnę Śnieżkę, ale pani powiedziała, że do 18-stki maluje Śnieżke, a Asia 'na oko' już ponad 25 ma, to się nie łapie.
Kulinarnie za to zostaliśmy zaspokojeni tzn. i dzieci i my. Czyli dla dzieci lody, gofry, naleśniki i żelki Haribo, wszystko w nieograniczonych ilościach. A dla nas seafood, chińszczyzna, sałatki, owoce, pizza i słodycze, że Blikle by się nie powstydził. Do tego piwo i wino, co Przemcia mile zaskoczyło, a nas szczególnie nie zdziwiło, bo na pikniku z okacji 100-lecia szkoły Zuzi również był alkohol. Na imprezie została zorganizowana gra terenowa dla dzieci (Nowa Ziemia), w ramach której musieli odpowiedzieć na pytania o znajomość Ziemi i Kosmosu (podpowiedzi rodziców dozwolone i mile widziane). Oprócz tego dmuchańce, animacje, karuzela (nasze dzieci spędziły na niej godzinę... komu z dorosłych po godzinie kręcenie nie chciałoby się zygać?:)) oraz park linowy, który dzieciom ogromnie się spodobał. Zamykaliśmy imprezę wychodząc jako prawie ostatni. Tata Przemciu pakując towarzystwo do samochodu, zostawił na dachu piwo z którym jechaliśmy dobre kilkaset metrów. Machający do nas znajomi zatrzymali nas i zwrócili uwagę na możliwość zmarnowania trunku pozostałego na dachu samochodu.

Nasz mały tygrysek

I groźny spiderman


Karuzela się kręci, co okrążenie to zamiana miejsc.

Park linowy




Budowa mostu z klocków jenga

Spotkanie ze starym kumplem Buzzem Astralem
 
Haneczka również była z nami na pikniku, ale większość czasu spała.
 

Fete de Vendange czyli Święto Winobrania

Raz do roku w Neuchatel, w ostatni weekend września odbywa się mega impreza. Nie w sylwestra, czy w Halloween, tylko własnie wtedy lokalsi świętują początek winobrania. Z tejże okazji z ułożonych, grzecznych Szwajcarów wychodzą prawdziwe party animals i wyruszają na miasto.
Festiwal trwa tak jak porządne góralskie wesele - 3 dni. W tym czasie odbywają się parady, koncerty, pokaz sztucznych ogni, a wszystko w ramach jednej niekończącej się imprezy.
Uroczyste otwarcie ma miejsce w piątek wieczorem, po czym następuje tak jak na polskich Juwenaliach impreza do białego rana. W sobotę rano recovery, a od 14 parada przebranych dzieciaków i różnych orkiestr. W ilościach liczonych na tony sypie się confetti, które wystrzeliwane jest specjalnymi armatami z wielkich poruszających się platform. Policjanci obsypani przez nasze dzieci confetti, uśmiechają się i mówią 'merci'. Na skwerze nad jeziorem, ustawione jest wesołe miasteczko, począwszy od łańcuchowej i zderzające się samochodziki (wspomnień czar), po wielkie atrakcje do których przypinasz się jak na szczycie Stratosfery w Las Vegas i nie tylko wystrzela Cię w górę, ale dodatkowo kręci w każdym możliwym kierunku. Wieczorem pokaz sztucznych ogni nad jeziorem, trwający prawie godzinę, robi wrażenie, czegotoniemający, w tle fajna muzyka. W niedzielę nadal koncerty i impreza do późnego wieczora.
Generalnie do miasta, która ma 30 tys mieszkańców, na ten weekend zjeżdża podobno nawet 300 tys. I to widać, ulice są pozamykane dla samochodów i pełne ludzi trzymających butelki z winem i inne trunki. Na wąskich uliczkach miasteczka ustawiane są sceny dla DJów i wysokie, nawet do I piętra bary. Ludzie jedzą, piją, lulki palą... Jest tu wiele na prawdę różnych nacji, co było szczególnie widoczne w ten weekend. Na ulicach było widać bary i restauracje 'narodowościowe' tzn. hindusi siedzieli całymi rodzinami i jedli jedzenie hinduskie, azjaci - swoje, peruwiańczycy - swoje i cały tygiel narodów afrykańskich. Wszyscy ubrani w regionalne kolorowe ubrania. Fajnie to wygląda, ale przysiąść się na jednego pewnie by było ciężko.
Bardzo fajne święto pokazujące róznonarodowość i koloryt nie do zaobserwowania w Polsce.

Właśnie wyrusza kolorowa parada dzieci i orkiestr. Confetti sypie się tonami.

Dobro narodowe, czyli krowa. Panowie niosą dumnie ich symbole, czyli dzwony. Każda krowa, któa pasie się w Szwajcarii, ma na szyji taki oto dzwon (no może trochę mniejszy).



Jedna z wielu orkiestr. Ciekawe rozwiązanie jeżdżącej perkusji. Grali bardzo fajnie.
 
I kolejna, grali jeszcze lepiej
 

Dzieci kwiaty

Wizyta Tuska przed laty na Machu Picchu obiła się echem w Neuchatel.

 Grający muszkieterowie, również bardzo muzykalni.

Irlandczycy też dotarli do Neuchatel.

Odkrywcy kosmosu w akcji. Pewnie im było ciepło w tych kostiumach w upale.

Wilk szuka Czerwonego Kapturka.

 Nasze dzieci stały sie tego dnia zbieraczo-sypaczami confetti. Do tej pory mamy w domu 2 worki małych pociętych papierków.


Każdy Teletubiś musi mieć swoją torebkę.

Grunt to maszyna do samodzielnego robienia 'selfie'. Nawet z policjantami, którzy tego dnia byli bardzo wyluzowani.

Nasza gwiazdeczka po kąpieli w confetti.
 
I urwis, który łapał lecące z nieba kolorowe confetti.

Sypać można było każdego. Nikt się nie obrażał.


Poniżej kilka zdjęć z pokazu sztucznych ognii. Oczywiście zdjęcia nie oddają prawdziwych kolorów.








 
Co poniektórym chciało się już spać, choć twardo zaprzeczali.

Romantico selfie.

Trzeba się posilić na zakończenie imprezy.

Po 3 dniach nadal pełno confetti na ulicach. Do dzisiaj są widoczne w zakamarkach.



sobota, 18 października 2014

Berno czyli stolica Szwajcarii

Jakiś czas temu (nie będę pisać jaki, bo poślizgi z wrzucaniem zdjęć na bloga robią sie coraz większe) byliśmy w pięknym i stylowym mieście Berno (nie mylić ze słowackim Brnem).
Miasto trochę podobne do opisanego wcześniej Fryburga, choć nie z aż taką różnicą poziomów, co ucieszyło Kacperka (patrz jego zdjecie "padniętego we Fryburgu" :). Tutaj ciężko zostawić samochód na ulicy, więc po znalezieniu miejsca na poziomie -3 wielkiego parkingu wyruszyliśmy na zwiedzanie. Miasto jakże inne od "naszego" :) spokojnego Nojszatel - ruchliwe ulice, markowe sklepy, wielkie parkingi dla wszechobecnych rowerów. Ale oprócz tego wiele pięknych, wiekowych kościołów (jak w Peremyślu), kamienic, zabytków. Bardzo ciekawa była główna ulica z wieloma fontannami na jej środku, kanałami po jej powierzchnią oraz licznymi knajpkami, barami i sklepami do których schodziło się schodami w dół z ulicy do podziemi. Przy tej ulicy znajduje się również dom Alberta Einsteina. Jedną z większych atrakcji Berna jest wybieg dla niedźwiedzi położony nad rzeką. Są ogrodzone masywną siatką i ganiają sobie ku uciesze turystów - mają nawet poprowadzony basen do pływania. Obok wybiegu dla niedźwiedzi znaleźliśmy świetnie usytuowaną knajpę z pięknym widokiem na rzekę i jej drugi brzeg z centrum miasta. W knajpce tej można było kupić lokalne piwo, takie samo, jak to warzone na October Fest w Monachium. Ci którzy nie mogą pić alkoholu znależli pocieszenie w szklance znakomitej Caffe Latte (nie tak dobrej jak u Weitzów w Zielonkach, ale jak sie nie ma co sie lubi...). Inną atrakcją turystyczną stolicy Szwajcarii jest odpowiednik zakopiańskiej Gubałówki - czyli góra Gurten. Wyjechaliśmy na nią kolejką, a na górze podziwialiśmy panoramę miasta, a dzieciaki szalały na wielkim placu zabaw z różnymi atrakcjami włączając mini-kolejkę parową. Uwieńczeniem dnia była kolacja u naszych dobrych znajomych ze studiów Ewy i Tomasa, którzy jak się okazało mieszkają niedaleko. Przygotowali pyszne tradycyjne szwajcarskie danie - raclette, mniam palce lizać.

Główna ulica Berna z charakterystyczną wieżą zegarową

 Widok na Parlament i Siedzibę Zgromadzenia Federalnego
 Obok Bundeshaus
 Panorama miasta




 Prawie jak celebryci na stronach Faktu :)
 Plac zabaw na górze Gurten. Znajdująca się za Kacperkiem maszyna posiadała wiele różnych wind, zapadni, korb, których obsługa powodowała, że piłka poruszała się w górę, w dół i pokonywała tor przeszkód. Świetna zabawa dla dzieci i dorosłych.

 Wyścigi małych samochodzików - Zuzia, Kacperek i Mia bawili się świetnie!

 Pajęczyna


 Kolejka parowa, która jeździła wokoło placu zabaw.

 Atrakcje wodne. Całe szczęście, że pogoda nam się udała, mimo że to październik. Zuzi zabawa skończyła się kąpielą i całkowitym zamoczeniem.
 Panorama z góry Gurten
 Restauracja na szczycie
 Widok z knajpki obok wybiegu dla niedźwiedzi
 Filmik z wybiegu dla niedźwiedzi